14 czerwca 1999 roku, w homilii wygłoszonej podczas Mszy Świętej w Łowiczu, papież Jan Paweł II zwrócił się do nauczycieli w następujący sposób:
Zwracam się również do was, drodzy nauczyciele i wychowawcy. Podjęliście się wielkiego zadania przekazywania wiedzy i wychowania powierzonych wam dzieci i młodzieży. Stoicie przed trudnym i poważnym wezwaniem. Młodzi was potrzebują. Oni poszukują wzorców, które byłyby dla nich punktem odniesienia. Oczekują odpowiedzi na wiele zasadniczych pytań, jakie nurtują ich umysły i serca, a nade wszystko domagają się od was przykładu życia. Trzeba, abyście byli dla nich przyjaciółmi, wiernymi towarzyszami i sprzymierzeńcami w młodzieńczej walce. Pomagajcie im budować fundamenty pod ich przyszłe życie.
Słowa te dają do myślenia, niezależnie od światopoglądu i przekonań religijnych. Szczególnie mocno brzmią one teraz, w XXI wieku, kiedy świat zachodu, do którego należymy, tak mocno promuje kapitalizm i konsumpcjonizm.
Wielcy nauczyciele zawsze byli społecznikami. Co oznacza to określenie? Według „Uniwersalnego słownika języka polskiego” PWN: społecznik, to osoba, która bezinteresownie działa dla dobra jakiejś społeczności. W moim rozumieniu oznacza to, że nauczyciele zawsze dawali od siebie znacznie więcej, niż zobowiązywała ich do tego pełniona funkcja czy wynagrodzenie. Zawsze, to znaczy od starożytności po dzień dzisiejszy.
Prawdziwymi społecznikami byli jednak tylko naprawdę wielcy nauczyciele. Nauczyciele z powołania . Tacy, których wspomina się po latach jako swoich przewodników, mistrzów.
Czy tacy są dziś potrzebni? Czy dla osób pracujących dziś w szkołach i prowadzących lekcje bycie społecznikiem jest wyzwaniem?
Uczniowie w każdym wieku potrzebują przewodników. Potrzebują mistrzów, którzy pokażą im piękno nauki, piękno poznawania. Otworzą przed nimi nowe światy. Pomogą zbudować fundamenty moralne. Nauczą myśleć. Nauczą uczyć innych.
Jednak proza życia powoduje, że do szkół niejednokrotnie trafiają osoby, które wcale nie mają na to ochoty. Ostatnio usłyszałam od kogoś, że jak komuś nic się w życiu nie udało, to został nauczycielem. Taka osoba, nie mając wiedzy ani zapału do nauczania z całą pewnością będzie traktować działalność społeczną jako utopię. Jako coś, na co pozwalają sobie tylko osoby najbardziej naiwne. Jako marnowanie czasu. Przecież dużo prościej przyjść do pracy, odrobić tych kilka lekcji po 45 minut i zniknąć. Przecież własne dziecko czeka w domu, przecież po lekcjach trzeba „dorobić” do nauczycielskiej pensji.
Ale tak być nie może! Nie chcę tu powiedzieć, że nauczyciele powinni zapomnieć o swoich potrzebach. Nie! Zupełnie nie o to chodzi. Nie chodzi również o to, żeby poświęcali swój prywatny czas. Wystarczy, jeżeli dobrze wykorzystają czas spędzony z uczniami w ramach lekcji. A mogą go wykorzystać przeróżnie. To do nich należy wybór. A właściwie nie do „nich”, tylko do „nas” – przecież ja również jestem nauczycielką.
Cały czas narzekamy na różne rzeczy. Narzekamy, że rząd zły, że małe pensje, że uczniowie są coraz gorsi. Narzekać jest łatwo. Sama to czasem robię. Ale jeżeli spojrzeć na ten problem nie z dzisiejszej perspektywy, tylko z przyszłości? Kto ma największy wpływ na to, jak będzie wyglądało społeczeństwo, jak będzie wyglądało życie za 20 lat? Tak – o tym decydują wszyscy ludzie. Ale kto ich kształtuje? Kto ich motywuje w najmłodszych latach? Czyż nie my, nauczyciele? Do kogo możemy mieć pretensje, jeżeli za 20 lat będziemy mieć kiepski rząd i niskie pensje? Jeżeli będziemy patrzeć na swój zawód tylko przez pryzmat własnej kieszeni i dzisiejszych problemów – to nigdy nie zmienimy tego, co nam teraz przeszkadza.
To jeden aspekt. Można powiedzieć, że dość egoistyczny, bo dbający o naszą własną przyszłość. Dlatego w naszym, dobrze pojętym interesie jest być społecznikiem.
Jest jeszcze inny. Dobro ucznia. Przecież to nie uczniowie są w szkole dla nas, tylko my dla uczniów. Denerwują nas czasem, złoszczą, ale czym byłaby szkoła bez uczniów? Komu potrzebny byłby nauczyciel? Naszą rolą jest tak prowadzić zajęcia, żeby uczniów zainteresować, żeby być dla nich światłem i drogowskazem.
Zastanawiam się czasem, jak to było, że jeszcze zupełnie niedawno, kiedy ja chodziłam do szkoły, nauczyciel miał szacunek u uczniów. Nawet nie musiał być kimś wspaniałym. Wystarczy, że był surowy i wymagający.
Obecnie, kiedy jestem nauczycielką, widzę, jak świat zmienił się w tym względzie. Być może wynika to z większej świadomości rodziców, którzy są coraz lepiej wykształceni i widzą, że zdobyta wiedza nie zawsze im się przydaje w codziennym życiu? A być może są tak zajęci pracą i zarabianiem pieniędzy, że nie mają czasu zwrócić uwagi na wychowanie i wykształcenie swoich dzieci? W każdym razie teraz uczniowi nie wystarcza, że nauczyciel przekaże mu wiedzę. Jeżeli uczeń na pierwszy rzut oka nie widzi, że mu się to do czegoś przyda, to po prostu się tego nie uczy. Potrzebny mu jest nauczyciel, który czuje jego potrzeby, który chce go uczyć, który powie mu, jak tę wiedzę będzie mógł wykorzystać w życiu. Tego wszystkiego nie dostanie od osoby, która zatrudniła się w szkole z braku innych zajęć. Taką wiedzę może dostać tylko od prawdziwego nauczyciela. Od wielkiego nauczyciela. Od nauczyciela-społecznika.
Uczeń potrzebuje w szkole kogoś, kto go rozumie, kto zna jego sytuację materialną i rodzinną. Kogoś, kto wie, jak mu pomóc, jak otworzyć przed nim drzwi, które wydają się być zamknięte, a czasem nawet w ogóle nieosiągalne. Potrzebuje nauczyciela, który w razie potrzeby porozmawia z rodzicami w taki sposób, żeby uczniowi pomóc, a nie zaszkodzić. Jeśli potrzeba, to podejmie inicjatywę w sprawie ucznia. Jeśli trzeba, to skieruje go do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Uczeń potrzebuje nauczyciela, któremu się po prostu chce, który jest pełen zapału. I który zawsze darzy go szacunkiem.
Uczniowi potrzebny jest nauczyciel-społecznik.
A zatem: Nauczyciel-społecznik – utopia, balast złej tradycji, czy realne wyzwanie?
Odpowiedź na to pytanie jest zależna od tego, kto jej udziela.
Dla osoby, która odpracuje w szkole tyle, za ile jej płacą, to utopia i balast złej tradycji. Specjalnie nie nazywam takiej osoby nauczycielem, bo ona nim nie jest. Pracuje tylko w oświacie.
Dla ucznia, dla prawdziwego nauczyciela i jego samorealizacji oraz dla szeroko pojętej przyszłości nas wszystkich nauczyciel nie ma wyboru – on musi być społecznikiem.
Tak – musi, ale jak pogodzić prozę codziennego życia z górnolotnymi ideami?
Proponuję zacząć od rzeczy najprostszych. Każda lekcja ma 45 minut. 45 minut, które każdy nauczyciel może wykorzystać w taki sposób, w jaki jemu odpowiada. Może przeczytać całą lekcję monotonnym głosem z książki lub z notatek i czekać na dzwonek równie niecierpliwie jak uczniowie. Dla kontrastu - może być ideałem i przygotować super materiały na każdą lekcję. Ale jest jeszcze cała gama szarości pomiędzy powyższą czernią i bielą. Może wystarczy przemyśleć lekcję pod kątem oczekiwania uczniów? Odpowiednio dobrane słowa, trafione argumenty i przykłady wzięte z życia, które otworzą uczniom umysły i pozwolą docenić cud poznania i wielkość uczenia się. Nauczą się być wielkimi. Bo wielcy ludzie zawsze mieli wielkich (chociaż czasem skromnych) nauczycieli. Podobnie, jak wielki jest zawód nauczyciela. Nauczyciela społecznika.
Dodaj Twój komentarz:
Czy chcesz otrzymywać od nas maile z darmowymi materiałami?
Podaj swój e-mail, żeby dostawać materiały dla nauczycieli z Oskwarek.pl
Odbierz maila potwierdzającego i kliknij na link potwierdzający.
br>
|